Hiroszima i Nagasaki
Druga Wojna Światowa trwała od września 1939 roku do maja 1945 r. Uczestniczyło w niej 61 państw, a zginęło ponad 70 mln ludzi. 8 maja bezwarunkowo kapitulują Niemcy. To koniec wojny w Europie. Ale Japończycy, sojusznicy Niemiec, jeszcze się nie poddały, a powietrzna japońska eskadra atakuje wyspy Oceanu Atlantyckiego. Prezydent USA, Truman, podejmuje dramatyczną decyzje ataku nuklearnego, który ma zmusić cesarza Hirohito do bezwarunkowej kapitulacji Japonii.
6 sierpnia zostaje zrzucona jedna bomba atomowa na Hiroszimę, a trzy dni później 9 sierpnia druga bomba na Nagasaki. W epicentrum wybuchu, na skutek infernalnej temperatury milionów stopni, w ułamku sekundy żelazobetonowe gmachy, ciała ludzi i zwierząt zmienią się w pył. Potężna fala podmuchu, a potem jeszcze potężniejszy ssący wir powietrzny jak niewidoczny walec miażdży i ściera wszystko, co jeszcze znajdowało się na powierzchni ziemi. Istoty ludzkie wyparowały, a jedynym śladem ich istnienia był tłusty pył.
Po pewnym czasie na konające miasto spadł ciężki, czarny, radioaktywny deszcz. Gigantyczny grzyb dymu i pyłu uniósł się na wysokość piętnastu kilometrów i był długo widoczny jeszcze z odległości sześciuset kilometrów od miejsca eksplozji.
W Hiroszimie nagłą śmiercią zginęło osiemdziesiąt tysięcy, a w Nagasaki czterdzieści tysięcy. W ciągu miesiąca w wyniku choroby popromiennej do ofiar śmiertelnych dołączy kolejne siedemdziesiąt tysięcy w Hiroszimie i sto tysięcy w Nagasaki. Najgorsze jednak były późniejsze skutki atomowego uderzenia. W ciągu pięciu lat na chorobę popromienną zmarło w samej Hiroszimie około ćwierć miliona osób, w tym do grudnia 1945 roku około sześćdziesięciu tysięcy. Wielu ludzi, z trwałymi oparzeniami i mocno napromieniowanych, zmarło jeszcze później.
Jednak w każdym z tych miast, w samym epicentrum wybuchu, ocalał jeden absolutnie nienaruszony dom. Ocalały przydomowe ogródki i warzywniki, zachowały się uprawy i piękna, soczysta trawa. Ocaleli ludzie: w jednym domu dwanaście, a w drugim osiemnaście osób. Ocalał… kot, wygrzewający się w chwili wybuchu bomby na parapecie otwartego okna! W żadnym z nich nie pękła ani jedna szyba, nie spadła żadna dachówka!
Specjaliści Armii Stanów Zjednoczonych przez miesiące i lata badali ten podwójny fenomen próbując dociec co było jego przyczyną. Usiłowano znaleźć i określić czynnik, który odróżniał te budynki od innych, kompletnie zburzonych. Nie znaleziono jednak żadnego naukowego wytłumaczenia, a komisja ekspertów Armii Stanów Zjednoczonych oficjalnie stwierdziła nadprzyrodzony charakter wydarzenia. A jednak było coś, co wyróżniało te domy – tutaj codziennie modlono się na różańcu!
Bezpośredni świadkowie cudu – ludzie, którzy w dobrym zdrowiu przeżyli wybuch bomby atomowej – opowiadali, że sześć miesięcy wcześniej w ich miastach pojawiło się dwóch nieznanych mężczyzn, którzy dotarli do japońskich wspólnot katolików w Hiroszimie i Nagasaki, głosząc konieczność nawrócenia. Nawoływali do życia w łasce uświęcającej, częstego przyjmowania Komunii Świętej, noszenia sakramentaliów, przechowywaniu w domach gromnicy i wody święconej oraz codziennego odmawiania różańca.
W noc poprzedzającą atak nuklearny, w domach gdzie mieszkały rodziny katolików, którzy wiernie wypełnili polecenia przekazane sześć miesięcy wcześniej, i gdzie codziennie odmawiano różaniec, usłyszano pukanie. Jakaś osoba, bardziej przypominająca anioła niż człowieka, zaprowadziła ich do tych domów, które ocalały z kataklizmu. Ocaleni żyli jeszcze przez wiele lat. Jeden z uratowanych został później księdzem.
Tak samo wygląda historia niewielkiej wspólnoty 8 misjonarzy jezuitów, do której należał ojciec Hubert Schiffer, mieszkających w domu blisko kościoła parafialnego, oddalonego jedynie o osiem budynków od centrum wybuchu. W czasie, kiedy to się zdarzyło, ojciec Schiffer miał 30 lat. „Wierzymy, że ocaleliśmy, ponieważ żyliśmy przesłaniem z Fatimy.” Po kapitulacji Japończyków amerykańscy lekarze powiedzieli ojcu Schifferowi, że jego ciało wkrótce zacznie się rozkładać w następstwie promieniowania. Ku wielkiemu zdziwieniu medyków ciało ojca Huberta nie tylko nie zaczęło się psuć, ale przez 33 lata nie wykazywało najmniejszych oznak napromieniowania ani żadnych innych skutków ubocznych spowodowanych wybuchem bomby jądrowej.
Jednym z 8 misjonarzy był o. Pedro Aruppe. Jako jeden z pierwszych lekarzy dotarł z pomocą do centrum miasta. Niosąc pomoc medyczną poranionym i umierającym, przekształcił dom nowicjatu w szpital polowy dla ponad 200 ciężko poparzonych. Naukowcy przebadali grupę jezuitów 200 razy w ciągu następnych 30 lat i nie stwierdzili u nich nigdy żadnych skutków ubocznych. W 1976 roku ojciec Schiffer podczas kongresu eucharystycznego w Filadelfii opowiedział swoje świadectwo. Poświadczył, że wszyscy jego bracia żyją (o. Pedro Arrupe zmarł w 1991 w wieku 84 lat, o. Hugo Lassalle zmarł w 1990, w wieku 92 lat!).
Dr Stephen Rinehart z Departamentu Obrony USA, ceniony na całym świecie ekspert w dziedzinie wybuchów jądrowych, tak to skomentował: „Błyskawiczna kalkulacja pokazuje, że w odległości jednego kilometra od wybuchu dominuje temperatura od dwóch i pół do trzech tysięcy stopni Celsjusza, a fala ciepła uderza z prędkością dźwięku napierając z ciśnieniem większym niż 600 psi (1 psi to około 69 hektopaskali – przyp. red.). Jeśli jezuici znajdujący się w obrębie jednego kilometra od epicentrum wybuchu byli poza plazmą bomby atomowej, ich siedziba powinna być ponad wszelką wątpliwość zniszczona. Konstrukcje żelbetowe, jak i z cegły – z których zwykle zbudowane są centra handlowe – ulegają zniszczeniu w wyniku nacisku 3 psi. Takie ciśnienie powoduje uszkodzenie słuchu i wypadanie okien. Przy 10 psi uszkodzeniu ulegają płuca oraz serce. Z kolei ciśnienie rzędu 20 psi rozsadza kończyny. Głowa eksploduje przy ciśnieniu 40 psi i takiego naporu ciśnienia nikt nie jest w stanie przeżyć, gdyż czaszka zostaje zwyczajnie rozsadzona. Wszystkie bawełniane ubrania zapalają się w temperaturze około 200 stopni Celsjusza, a płuca wyparowują w ciągu minuty od wciągnięcia tak gorącego powietrza.
W takich warunkach nie jest możliwe, aby ktokolwiek przeżył. Nikt nie powinien zostać przy życiu w odległości jednego kilometra. Ani w odległości dziesięć razy większej – dziesięć do piętnastu kilometrów od epicentrum wybuchu. Widziałem, jak rozpadały się ceglane ściany szkoły podstawowej. Sądzę, że zaledwie kilka osób, które nie uległy całkowitemu spaleniu, przeżyło. Ale umarły one w ciągu następnych piętnastu lat z powodu raka. Rekonesans zdjęć panoramicznego widoku z epicentrum wybuchu, gdzie znajdował się kiedyś szpital Shima Hospital, w pobliżu domu jezuitów, ujawnił, że pozostały dwa budynki nietknięte. Sądzę nawet, że w budynkach widoczne były okna. Jednym z nich był kościół oddalony kilkaset metrów od pierwszego budynku, którego ściany wciąż stały, jedynie zniknął dach. Departament Obrony nigdy oficjalnie nie skomentował tego wydarzenia i przypuszczam, że to było sklasyfikowane, ale nigdy nieporuszane w literaturze przedmiotu. Sądzę, że jest możliwe, iż jezuici zostali poproszeni o to, aby nigdy nie wypowiadali się na ten temat.„
Podobna sytuacja jak w Hiroszimie miała miejsce w klasztorze założonym przez św. Maksymiliana Kolbe w Nagasaki (ale to temat na osobny artykuł).
Opracowano na podstawie książki „Matka Boża Zwycięska” autorów Ewy J.P. Storożyńskiej i Józefa Maria Bartnika SJ oraz materiałów ze stron www.deon.pl, www.duchprawdy.com